Karol na frytki

Uchylę rąbek tajemnicy z własnego życia, a co... Co poniektórzy stanowią przedmiot narodowej zawiści z powodu zawodowych przywilejów, a do tej grupy się właśnie zaliczam, więc wyciskam z tego co moje ile się da. Niech sobie gadają i tak niedoceniana jest nasza profesja, a niesłusznie, bo to od nas przyszłość narodu w dużej mierze zależy.
Ale nie o tym miało być. Korzystając z tego, co się człowiekowi należy, nie umiałam się odnaleźć z nadmiarem dobra, które mnie spotkało. Wpadłam w pętelkę i kręciłam się w kółeczko zamartwiając, że przecież to jest stanowczo za mało, nie wystarczy na tyle rzeczy. A z presją jest tak, że jak już się pojawi to wierci dziurę w brzuchu do momentu aż zwątpimy albo doprowadzimy się do stanu w którym przypominamy cień człowieka, czego należałoby unikać. Dla własnego dobra wymierzyłam sobie siarczysty policzek, głowa odskoczyła do tyłu odbiła się rykoszetem od murku i oprzytomniała, że można spokojnie sobie wszystko zaplanować i nie dać się zwariować. Jak człowiek pójdzie po rozum do głowy to od razu inaczej chodzi. Do ludzi się uśmiecha, pogodny jest.... i takie tam. Oczywiście jak już wiele razy wspominałam i nadal będę powtarzać jestem uzależniona od wyjazdów na Śląsk i to już będzie stały punkt odniesienia mojego życia, może kiedyś tam się przeniosę i zweryfikuję swoją miłość do tego miasta co mi serce kiedyś skradło. Jak już wróciłam to postanowiłam ambitnie podejść do sprawy, żeby nie było. W ramach poszerzania swojej wiedzy wyszukałam odpowiednio wcześnie Fundację Archeologii Fotografii, o której istnieniu nie miałam zielonego pojęcia, ale ponoć w życiu nie ma przypadków, więc napisałam do nich. Ku swojemu zaskoczeniu odpisali, że bardzo chętnie i tak przez dwa tygodnie poznawałam tajniki archiwizacji zdjęć. To jedyna taka instytucja, nagrodzona przez Ministerstwo Kultury. Siedziba fundacji ukryta przed wścibskim okiem przechodniów ma za sąsiadów "U fryzjerów" i Teklę.



A kiedy człowiek zrobi coś dobrego to idzie świętować. Czasem po domowemu zapełniając półmisek ulubionymi czekoladowymi lodami uzupełnionymi malinami i borówkami i wcina aż uszy się trzęsą :-) małe, a cieszy. A jak może to idzie na miasto i tutaj same niespodzianki. Kusząca wystawa Manufaktury czekolady rodem z Krakowa tym razem skusiła. Bywam przekorna - zamówiłam czekoladę na gorąco, żeby poddać ich surowemu testowi. Sama nie wiem. Niby było dobre, ale... jak to kumpela powiada "D. nie urywa", więc zapewniam, że nie więcej tam moja noga nie postanie, a naleśnik to jakaś kpina. Miniaturowa wersja. Tylko prezentacja ratuje całe danie, ale przecież tym się człowiek nie naje. Żenada i tyle. Czasami lokali nie można oceniać po wyglądzie, bo się przejedzie :-)
Najmilszym zaskoczeniem tygodnia było odkrycie chińskiego urokliwego zakątka w zakamarkach królewskiego parku.


A przechadzając się ostatnio dostrzegam ładne auta, coś wisi w powietrzu...



Chociaż ten okaz zasługuje na szczególne zainteresowanie nie tylko ze względu na gabaryty, ale gadżety. Fantazja, czy przegięcie właściciela?


A dlaczego Karol na frytki dowiecie się następnym razem :-P

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger