#LiniaProsta

#LiniaProsta

 
Kochani 21 marca obchodzimy Światowy Dzień Zespołu Downa. Z tej okazji firma Lifetime Polska zorganizowało akcję. Wystarczy zrobić zdjęcie swojej dłoni z czarną kreską i zamieścić je publicznie na facebooku lub insta - gdzie możecie z #LiniaProsta. Za każde zdjęcie Lifetime Polska przekaże 5zł na mieszkania chronione dla osób z Zespołem Downa.

 
poniżej znajdziecie linki opisujące całą akcję - do dzieła kochani ;-D
 
 
 
 



Berek - nic nie poczułam ;-)

Berek - nic nie poczułam ;-)


 
Z Szapciem mamy to szczęście, że nasze urodziny przypadają po sobie, więc od kiedy się znamy dogadzamy sobie jak tylko możemy. Tym razem zabrał mnie do Benka na Jasnej. Po przekroczeniu progu moje oko aż się zaświeciło. Tak przytulne, cieszące oko wnętrze było zapowiedzią samych ochów i achów u damy. Pomyślałam: cholibka, czemu zabrał mnie tu dopiero teraz. Jak się później okazało może czasem lepiej niektórych rzeczy nie przyspieszać.
 




Mieliśmy rezerwację i jak tylko zapoznałam się z lekko pofatygowaną kartą dań stanowiącą jednocześnie serwetkę dla dań wystukiwaliśmy zniecierpliwionymi palcami rymowanki z ulubionych filmów. Kiedy kelner zaszczycił nas swoją obecnością okazało się, że mój plan skosztowania Shipudei, czyli szaszłyka z serc kurczaka spalił na panewce, ponieważ NIE MAJĄ SERC (a kelner to już na pewno). Nadąsałam się, jak to tylko kobieta potrafi, bo teraz muszę stawać przed wyborem dania z listy, a to dla kobiety dopiero wyczyn - weź się kobieto zdecyduj!!! Szapcio wybrał raz dwa po setce pytań do... nadąsanego Pana kelnera, co to nam łaskę robił, że nas musi obsłużyć.
Na pytanie: a co do picia? Skoro dostaliśmy dopiero karty, to jak Pan myśli??
Zdecydowaliśmy się na lemoniadę z mango.



Do każdego Shipud dostaje się mezze, czyli półmiski różnych dań serwowane z przepyszną pitą. Na dziewięć sztuk trzy były dobre: pomidory z bakłażanem (chociaż nie wiem, gdzie był bakłażan - chyba w nazwie ;-), marchewka z czosnkiem oraz humus. Resztę skoro podali to spróbowałam, ale no cóż...

 
A oto nasze dania główne.
Mój Shipud z ciętej jagnięciny naprawdę uratował całą sytuację ;-) Szapcio zdecydował się na burgera z jagnięciny, a frytasy były śmiesznie zawijane.
 
Powiem tak - jedzenie uratowało całą sytuację - chociaż jeśli miałabym być czepliwą małą złośliwą blondynką to było za letnie.
 



 Pan kelner miał nas w poważaniu głębokim, jak nigdzie.... Zniknął jak kamfora. Jego ignorancja nie ograniczała się tylko do nas. Widziałam jak traktował gości przy stoliku obok. Co zabawniejsze para, która przyszła po nas 10-15 minut była szybciej obsłużona i dostała dania wcześniej...

Na nasze szczęście krążył między stolikami inny pan, który już o nas bardziej dbał chociaż w pewnym momencie myślałam, że padnę przez niego ze śmiechu przed skosztowaniem tego cuda.
-Mus!!!! Mus poproszę!!! - zamówiłam w biegu - licząc, że skoro w biegu naszego Pana kelnera trzeba prosić o doniesienie, przyniesienie, powtórzenie... to nie zaszkodzi skrótem teraz się domagać.

Dla tego maleństwa warto było przyjść do Berka
Śmietany nie ruszyłam chociaż zapewniano mnie, że ich nie taka jakaś wyciskana, sztuczna...
Ale mus... odę do musu bym mogła stworzyć...
A sos....

Dzisiaj pisałam na fb o wylizywaniu... misek... oj jaką ochotę miałam tak przy ludziach wylizać ten talerz po tym MUSIE.... ;-)

mało mi brakowało, oj mało, żeby to zrobić.


 
Podsumowując: ponoć po wnętrzu nie należy oceniać, ale złapałam się - lokal jest klimatyczny urządzony z gustem, cieszy oko i napawa nadzieją. Proponuję wymienić Pana kelnera, bo ewidentnie to nie jego praca. Ogarnąć obsługę gości, bo jedzenie broni się (nawet jak nie jest lekko podgrzane). Na pytanie Szapcia: wróciłabyś tutaj?
Padło zdecydowane: jak MUS to mus ;-)
 
 
A tutaj zajawka na powieść, którą zostałam obdarzona.
Cyberpunk - klasyk gatunku autorstwa Neala Stephensona.
Jestem bardzo ciekawa, ale na razie pochłonęła mnie inna mega powieść ;-)

 

    Postawa tego szanownego Pana mnie urzekła i w pełni oddaje to, co się dzisiaj z nami działo ;-)



A to prezent jaki dostałam od Szapcia ;-)
Pod kolor oczu ;-)


 
 




Berek
Jasna 24
Rotunda, czyli czapka generała odchodzi...

Rotunda, czyli czapka generała odchodzi...


    Stolica traci swoje serce - Rotundę

    Dla starszego pokolenia kojarzy się z wybuchem gazu z 15 lutego 1979 roku podczas "zimy stulecia", który zniszczył 70% budynku. Po odbudowie zyskała przyciemnione szyby. Świadkowie wypadku mieli wrażenie, że budynek uniósł się niczym "bańka mydlana" po czym nagle opadł. W katastrofie śmierć poniosło 49 osób, a 136 zostało rannych.
 
    Rotunda stanowiła część tzn. Ściany Wschodniej budowanej w latach 1960 - 1969. Sama powstała w 1966 roku stając się integralną częścią stolicy.

Dla mnie stanowiła miejsce zbiórek z przyjaciółmi, najsłynniejszy punkt odniesienia w mieście. Nie zliczę ile to razy czekało się na randkę w ciemno krążąc pod rotundą. Zastanawiając się czy to może on, a może ten? Dreszczyk emocji zawsze był. Tym bardziej kręci się w oku łezka na samą myśl o tym, że zniknie z naszego wielkomiejskiego krajobrazu.

Plany zakładają stworzenie nowej aranżacji przestrzeni z nową Rotundą, ale uwierzę jak zobaczę ;-) Bo u nas to teraz wszystko możliwe ;-)







Blondynka w Zaspie

Blondynka w Zaspie

 
Pokochałam Gdańsk za Zaspę - osiedle stało się żywą galerią malarstwa monumentalnego, coś pięknego. Ekspozycja składa się z 59 murali oraz 19 aranżacji wejść do klatek. Nie dałam rady zobaczyć wszystkich, a może to było taktyczna zagrywka, żebym miała na następną eskapadę po Gdańsku.
Pierwsze murale powstały w 1997 roku w ramach obchodów tysiąclecia Gdańska, a ostatnie w 2015.
Podmiotami odpowiadającymi za to cudo są: Festiwal Monumental Art, Gdańska Szkoła Muralu, Lokalni Przewodnicy i Przewodniczki.  

 
Osiedle można zwiedzać z przewodnikiem (szczegóły na stronie - link poniżej), samemu z mapką lub z pomocą aplikacji, którą oczywiście zdolna blondynka próbowała ściągnąć i wykorzystać, ale jak to ja skończyło się na samowolce od bloku do bloku ;-)
 
 

    Ten projekt mnie zachwycił - autorami są uczestnicy Gdańskiej Szkoły Muralu ;-) fantastyczne zagospodarowanie przestrzeni.



 
Perełka ;-)
 

 


Piękno można dostrzec nie tylko na ścianach miasta, ale również w bardzo niepozornym miejscu.
    Wiedzie do niego wąska wyłożona kostką ścieżka. Ta niepozorna budowla skrywa w sobie kolekcję zabytkowych samochodów - twz. północną kolekcję Gdyńskiego Muzeum Motoryzacji.

http://gmm.gdynia.pl/      Gdynia Chylonia


   Cudeńka olśniewają, łamią serce...


   Buick Deluxe taki sam miał Al Capone ;-) miał facet dobry gust.


   Miłością do motocykli, zaraził mnie ojczulek, za co jestem mu wdzięczna. Chociaż skomplikowało mi to trochę życie uczuciowe, jak byłam młodsza. Wzdychałam tylko do chłopców, co to mieli maszynę, żeby móc poczuć wolność i wiatr we włosach.


   W muzeum możemy podziwiać tylko część kolekcji, ponieważ właściciele nie dysponują odpowiednią powierzchnią, żeby móc udostępnić zwiedzającym wszystkie modele. Wielka szkoda. Taka kolekcja jest unikatowa i przyciąga turystów nawet w poza sezonem.

 
To, co każda kobieta pragnie usłyszeć od mężczyzny.
Piękna kobieta potrzebuje odpowiedniej oprawy.
Idealnie pasujemy do siebie
Bentley MK6 z 1950 roku.
 
 

    Udałam się w dalszą podróż. Gdynia Orłowo i spacerkiem plażą do Sopotu ;-)


 
Z Zaspą mogła konkurować tylko Gdynia.
W ramach festiwalu Traffic Designe powstają nie tylko murale.
Festiwal był początkiem działalności Stowarzyszenia o takiej samej nazwie, której głównym celem jest poprawa estetyki przestrzeni publicznej.  
 
 
Ten mural skradł mi serce













 
Moda na piękne szyldy powraca. Oko cieszą poniektóre.

 
 
Nie chcąc wypaść z konwencji opowiem wam dygresyjkę, jak to blondynka zgłodniała w mądrym telefonie znalazła top fajne knajpki i zdecydowała się na kuchnię wileńską.
Jak na blondynkę przystało wysiadłam przystanek wcześniej niż powinnam. Ale przecież, co to dla mnie - przejdę się po przemierzeniu tylu kilometrów jeszcze kawałek, toż to pestka. Tak szłam i szłam aż przeszłam koło witryny restauracji. Widzę prawie pełne, nie ma kolejki. Wygooglowałam, co to. Stanęłam na zakręcie i dumałam. Ale stwierdziłam no niech będzie skoro już ją znalazłam może to znak - przeznaczenie?
Poza tym pierogi serwują, warto sprawdzić.


   I tutaj zaczyna się przygoda. Zamiast wejść od razu mój nos mnie lekko zawiódł albo rozum walczył o konsekwencję i wybór kuchni wileńskiej.  Okazało się, że mam kolejeczkę przed sobą oczekujących, bo stolików nie ma... Stoję i czekam wzdychając. Parka do mnie, że lepiej iść się zapisać.
- Zapisać??? Ale jak to?
Okazało się, że trzeba złapać kelnerkę za fartuszek i wpisać się na listę, bo stanie w kolejce niczego nie gwarantuje??? Co poradzili uczyniłam. Zaczęło się oczekiwanie. Jedna para wymiękła. A ja zadzior jeden postanowiłam tym bardziej sprawdzić miejsce skoro takie zabiegi, kolejki, tłumy... Myślałam, że natrafiłam na żyłę złota jedzeniową, którą będę wychwalać po niebiosa. Oczami wyobraźni widziałam moje rozanielenie podczas konsumpcji...
 
Jak już dostałam stolik przy oknie - po konsultacji zamówiłam grzecznie Mandu - 12 sztuk pierożków, bo jak firmowe to muszą być na wypasie, a ja od tego czekania to nawet o głodzie zapomniałam. Pani poradziła zupę, bo czas oczekiwania to 45-60 minut.
Krew ze mnie odpłynęła. Zamówiłam lemoniadę. Obawiałam się zamawiania piwa na pusty żołądek. Sączyłam namiętnie lemoniadę, która po lawendowej rewolucji wydała się jakaś miałka. Z nudów przysłuchiwałam się rozmową toczącym się przy sąsiadujących stolikach, ale ile można. Żałowałam, że nie mam ze sobą książki, bo zdana byłam na własne towarzystwo. Co blondynka zrobiłaby bez Honoru? Nie umiliłaby sobie umierania z nudów ;-)

 
Powtarzam!!!!! 12 SZTUK PIEROŻKÓW!!!!!
Zjadłam, ale cała ta aranżacja wokół tego nie była tego warta ;-)
Może jednak rozum miał rację wykłócając się ze mną o kuchnię wileńską ;-)
Pierożki, które doprowadziły mnie do euforycznego stanu uniesienia nadal są w stolicy w Pełnej Parze - nikt ich nie zdetronizuje ;-)







Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger