Wyplułem śledź

Wyplułem śledź



Jakiś czas temu pisałam, że choćby skały srały... to pojadę. Niedawno FB przypomniało mi zdjęcie -  siedzę na dworcu w Gdyni i czekam na pociąg do stolicy. W ręku trzymam dyplom ukończenia kursu z zakresu edukacji seksualnej. W czerwcu minęły trzy lata od tego dnia. Pierwsze doniesienia o COVID-19 odnotowano w listopadzie 2019 roku w Chinach. Obserwowaliśmy rozwój sytuacji we Włoszech. Dwa lata temu sami zostaliśmy zamknięci w domach, odcięto nas od lasów, życie toczyło się w izolacji. Organizowano nauczanie zdalne, przenoszenie pracy do internetu tam, gdzie się dało. Od dwóch lat można lekko z boku, ogarniając siebie w sytuacji granicznej, obserwować zmiany społeczne, ludzi u władzy... gdzieś z tyłu głowy mam, że sytuacje kryzysowe bardzo pokazują z jakimi ludźmi mamy do czynienia, czy ktoś to dźwignie, jak sobie poradzi... no i czasem jak zbiorę to do kupy to mam ochotę rozpaść się na kawałki, bo nie ogarniam. Nie ogarniam w jakim kierunku zmierzamy. Jakby mocno to, co obserwuję gryzie się z moim wewnętrznym postrzeganiem kondycji ludzkiej. Jakby sytuacja pandemii zeszła na drugi plan za sprawą sytuacji w Ukrainie, co nie oznacza, że się zakończyła. Działania ludzkie, oddolne wzruszały mnie, dawały nadzieję. Reszta mnie rozczarowuje. Inflacja szybuje, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa... czasem mam ochotę wysiąść z tego rozpędzonego pociągu o którym kiedyś pisał Zygmunt Bauman. 

Gdzieś w tym wszystkim szukam dla siebie miejsca, ale też próbuję zrozumieć, więc dużo czytam. "Mniej znaczy lepiej czy "Wiek paradoksów. Czy uratuje nas technologia" Natalii Halskiej. Co próbuję powiedzieć? Te trzy lata były bardzo intensywne pod wieloma względami. Sama musiałam przenieść swoją pracę do internetu, co wydawało mi się jaką abstrakcją. Pisanie "Mitu spółdzielczości" utrzymało mnie na powierzchni, a zaczęłam obserwować u siebie początki wypalenia zawodowego oraz ogólnego przeciążenia. Następowały małe końce świata, w nadmiarze. Odcięto mnie od wszelkich form aktywności i odskoczni stanowiących reset dla mojej głowy - w tym ceramiki, wyjazdów czy koncertów. Gdzieś pomiędzy człowiek wracał pomału do siebie, ale rzeczywistość zmienia się na naszych oczach. Gdzieś pomiędzy musiałam zadbać o siebie, żeby móc być. Dlatego musiałam pojechać choćby skały srały, żeby odciąć się grubą kreską od tego, co było i zacząć od czegoś dobrego. Chociaż odciąć się nie da. Za bardzo to wrosło w człowieka i go uwiera. Nosi ten niepokój, napięcie w sobie. Szuka dla niego jakiegoś ujścia. 


Próbuję Wam powiedzieć, że pojechałam na FESTIWAL. Cieszę się z tego, że imprezę przeniesiono do Gdańska
i w dodatku na teren Carskiej Stoczni, bo kocham morze oraz industrialne przestrzenie. Jeśli do tego dodamy muzykę, jedzenie oraz ludzi to jest mój przepis na szczęście. Dobra, nie jestem wielką fanką heavy metalu, ale na tym polega magia festiwalu, za to kocham OFF Festival, że można spotkać tu tak różnorodne zespoły, że każdy znajdzie coś dobrego dla siebie. Ku własnemu zaskoczeniu świetnie bawiłam się przy ciężkich brzmieniach. I poszerzyłam spektrum swoich muzycznych ulubieńców o istne perełki. 




   Dawka tego, co kocham ŻURAWIE, stal, woda, błękit nieba. 





   Próba zespołu Dead Lord zapowiedziała, że to będzie samo złoto i wiele się nie pomyliłam. 


Zresztą zobaczcie - czysta radość z takiej dawki dobrej muzyki oraz spełnienie marzenia o posiadaniu burzy loków. 


Najlepsze w dorosłym życiu jest to, że na śniadanie możesz zjeść NALEŚNIKI hehehe tak naprawdę to jak jesteś dorosła to możesz zjeść na śniadanie nawet lody. 

Prawda jest taka, że za późno wybraliśmy się na śniadanie, bo restauracje już ich nie serwowały. Trzeba było posiłkować się alternatywą. Znaleźliśmy bardzo sympatyczny Bar Mleczny Stągiewna. Ja mam sentymentalny stosunek do barów mlecznych. Przypominajka dla tych, co tu są od niedawna idea tego bloga narodziła się w warszawskim barze mlecznym, przy pierogach w 2013 roku. Co mi przypomina, że w przyszłym roku będzie DZIESIĘCIOLECIE - może wrócą torby/plecaki z syrenką ;-) 




Będąc w Gdańsku lubię zaglądać do kawiarni, znajdziecie tu kilka kultowych. Jedną z nich jest Drukarnia. Przyjemnie było posiedzieć w cieniu, obserwować ludzi przechodzących obok i nie musieć się nigdzie spieszyć. 

Drukarnia Mariacka 36 


Męskie grono udało się do zagłębia piwnego w okolicy Pułapki, a my na wycieczkę do jedynego i niepowtarzalnego miejsca - pracowni Jumibag, mieszczącej się przy Żabim Kruku 14. Kocham takie nazwy ulic. 

Od przeszło trzech lat robię sukcesywne czystki w szafie. Trzy przeprowadzki uświadamiają mi nadmiar posiadanych rzeczy, które tylko mnie coraz częściej i bardziej przytłaczają. Brałam udział w babskich wymiankach ciuchów i buszowałam w ciuchlandach zanim to jeszcze było modne. Wśród znajomych słynęłam z tego, że potrafię coś upolować w niemal każdym sklepie z używaną odzieżą, którego próg przekroczyłam. Za sprawą Moniki wdrożyłam w swoje życie zasadę, że jeśli coś kupuję to jedna rzecz musi być oddana. Zachwycam się działaniami Zofii Zochniak i Tomka Bociana założycieli "Ubrania do oddania". Wspominałam ostatnio o "Odpowiedzialnej modzie" Katarzyny Zajączkowskiej. Cieszą mnie powstające miejsca typu podzielnie, vinted, gdzie można sprzedać, oddać rzeczy, które zalegają i nie wiesz co masz z nimi zrobić, bo nie każdemu chce się poświęcać na to czas i ja to rozumiem. Oczywiście kłamałabym twierdząc, że nie kupuję już nic nowego. Staram się kupować tylko to, co potrzebuję. Był moment w moim życiu, kiedy odczuwałam silną potrzebę POSIADANIA I KUPOWANIA, bo MOGĘ. Przecież jestem DOROSŁA, STAĆ MNIE, PRACUJĘ, PO COŚ kuźwa PRACUJĘ... Czasem zakup konkretnej rzeczy bywał formą NAGRODY. Częściej kupowałam książki niż ubrania, ale jednak mam na sumieniu kilka grzeszków ;-) Na szczęście to wszystko jest płynnym procesem, ulega zmianie. 

Jakiś czas temu zakupiłam nerkę, dużą kolorową literacko-festiwalową, ale po krótkiej eksploatacji bardzo szybko skończyła swój żywot ku mojej rozpaczy. 

Od jakiegoś czasu widziałam u Emilki nerkę marzenie. W drodze do Gdańska oczywiście Emilka miała ze sobą ową nerkę, więc wróciłam do tematu i okazało się, że przecież pracownia jest właśnie tu, my na miejscu, więc łatwo dodać jeden do jednego. Ostrzegam od ilości rzeczy można przyprawić się o zawrót głowy. Wspięcie się na ostatnie piętro również wymaga kondycji. Trzeba być bardzo TWARDYM i zmotywowanym, żeby nie kupić więcej niż się zamierzało ;-) 

Wpadła mi w oko butelkowa zieleń, kocham zieleń, ale ostatnio odczuwam silną potrzebę koloru w życiu. Moja ma wstawkę z wzorem z wężowej skóry. Do tego dobrany pasek w pepitkę, więc dla niektórych to może być istny odlot, ale mnie siedzi. Ania - właścicielka oraz dziewczyny z Jumibag zrealizują prawie każdą fantazję kolorystyczną. Byłyśmy świadkami jak od ręki dorobiły pasek do nerki, żeby pasował. Takie cuda. Przymierzyłam jeszcze zielone kinomo-płaszcz, więc wiem już co dostanę od Mikołaja na gwiazdkę, zwłaszcza, że nie mam płaszcza. Nerkę noszę wszędzie, gdzie się da zamiast torebki, więc jest idealna, nie ogranicza ruchów, mieści wiele. Zdecydowałam się na nerkę w rozmiarze M. Jest jeszcze większa opcja L, ale to za jakiś czas. Pewnie jak dokonam czystek w swoim asortymencie torebek, które posiadam, a których nie używam. Będziecie teraz ją pewnie widzieć, bo chodzę z nią dosłownie WSZĘDZIE. Tak już mam, jak coś mi podpasuje to będę eksploatować do upadłego. Jeśli przeżyje ze mną to jest nie do zdarcia. Obecnie mój zestaw marzenie, jeśli muszę mieć więcej rzeczy to torba worek od Audyckiej oraz nerka od Jumibag. 

Na marginesie należy dodać, że Ania właścicielka oraz twarz marki jest przesympatyczną osobą. Spędziłyśmy w pracowni ponad godzinę, jeśli nie dłużej buszując między regałami, rozmawiają i pewnie byśmy jeszcze nie wyszły, gdyby nie jeden pilny telefony w sprawie wyprawy na jedzenie. Jedzenie jednak wygrywa z rzeczami ;-) Gorąco Wam polecam, ale nadmienię, że nikt mi za współpracę nie płaci ;-) 



Na obiadokolację udaliśmy się do Chleba i Wina Stągniewna 17 na zacną ucztę.  
Na górze lemoniada na bazie tajskiej herbaty??? wyglądem przypomina denaturat, smak ma ciekawy orzeźwiający, lekko kwaskowaty, pewnie nie dla każdego.  

Na dole policzki. 


chyba najbardziej zacna pozycja z całego zestawu to porcja żeberek, które widzicie poniżej. Zamówione przez większość towarzystwa, wszyscy się zachwycali. Wyszli najedzeni i szczęśliwi. Na jedzenie musieliśmy trochę poczekać, bo było lekkie obłożenie lokalu, co jest normą jeśli chodzi o ten lokal. 


Z racji ograniczania spożycia mięsa, czasami poszukuję dań, które obecnie mogę spożywać. Nie zawsze jest to łatwe zadanie. Czasem przypomina to... zagmatwane kombinowanie, bo jak mogę jedno, to nie mogę drugiego. Czasem wybieram mniejsze zło. Moje faszerowane makarony-naleśniki ze szpinakiem były w porządku. Chciałoby się powiedzieć, że dupy nie urwały... może z tęsknym wzrokiem patrzyłam na porcje żeberek, więc miałam smętne myśli i odczucia, co do jedzenia. A może sprawił to sos pomidorowy, który zdominował danie, był za słodki i musiałam się nieźle napocić, żeby zjeść same naleśniki udające makaron. A może to kwestia dnia masz ochotę na coś czego nie możesz zjeść, więc smęcisz, kręcisz nosem...




ostatniego dnia festiwalowego w jednym miejscu odmówiono nam podania napiwka, bo go nie serwowano chociaż na tyłach znajdował się browar... szkoda nam było przesympatycznego kelnera, który był sam na ogródku dwoił się i troił... 

Czasem musisz usłyszeć NIE, żeby gdzie indziej usłyszeć TAK. 


I tak znaleźliśmy inne miejsce, które okazało się dla nas wyśmienite. Istny strzał w ciemno w dziesiątkę, a nawet pokuszę się, że strzał w setkę. Zasiedliśmy w środku, w klimatyzowanej "loży VIP" oglądaliśmy poczynania Igi Świątek racząc się dobrym napiwkiem. Zresztą hello, mieli MOJE UKOCHANE PIWO Z BROWARU CIESZYN SOUR MANGO ALE... 

ale najlepsze miało dopiero nadejść i nie chodzi mi o wygraną Idy Ś. i jej uściski z Robertem L. na trybunie o których głośno było wszędzie. Już widziałam papiery rozwodowe... hehehe 



na górze bajgel z szarpaną wieprzowiną 

na dole zwycięzca dnia PANUZZO Ciabata prosciutto cotto 
na pewno tam wrócę, bo to jedno z lepszych odkryć tego wyjazdu. 
Jeśli ktoś będzie w Gdańsku lub 3M to gorąco polecam. Przesympatyczna obsługa, morze piw do wyboru i te nieziemskie rarytasy... 

UNDER BEER Garbary 6 



Zapomniałam wspomnieć, że mają swoje piwo ;-) 


tu nastąpiła seria zdjęć z moimi minami podczas degustacji piwa w Pułapce z nutą kokosowych ciasteczek przy akompaniamencie rechotu towarzystwa, których nie pokażę. Zawiesiste intensywne lekko przypominające mi piwo nitrowane wrocławskiego browaru stu mostów, które jest moim numerem uno, czyli to co lubię.  

Pułapka, Straganiarska 2 

                                                                                                Loża VIP Under Beer i poczynania I.Ś.
                                                                                                nie ważne gdzie, ważne, że z ludziami




nowe nerki i szczęśliwe kobietki, czyli tzw. ścianka 
Emilka dzięki której mam wymarzoną nerkę 

była oczywiście też szama festiwalowa NIE/MIĘSNY foodtruck  
na pewno odwiedzę ich przy okazji kolejnej wyprawy do Gdańska, ponieważ mają lokal przy ulicy Jaskółczej. Tu bezpieczna wersja bezmięsnego dania dla mnie, która pozwoliła mi pierwszego dnia przetrwać 11-14 godzin? kto by to zliczył, na festiwalu. Jak ja to przetrwałam... cud nad Wisłą... 

Ostatnia niedziela... wypad nad morze, żeby posłuchać szumu fal, poleżeć dupskiem przez chwilę na piasku. Przy okazji odkryliśmy Moją Gruzję Gdańsk Zaspa z największą porcją chinkali jakie jadłam dotychczas, a jadłam wiele. Kocham lokal, którego menu składa się z kartki A4, obejmuje kilka flagowych potraw, więc człowiek nie spędza całego dnia na dokonywaniu zawiłych życiowych wyborów. 

najlepsze miejsce ever ulica Elektryków 




Małe końce świata to nawiązanie do publikacji Justyny Mazur-Kudelskiej. 

A tu moje najbardziej zajebiste zdjęcie. Chciałam jeszcze napisać o samym festiwalu, ale dużo się działo, samo dobro muzyczne, jedzeniowe, organizacyjne, ale to trzeba przeżyć, doświadczyć. A nie czytać o tym. Mam dwa niemiłe epizody, ale dotyczą ludzkich interakcji na festiwalu. Poza tym pełna kulturka, organizacyjnie pierwsza klasa. pokusiłabym się o stwierdzenie, że biją o łepek OFF, który dotychczas był dla mnie bezkonkurencyjny. Z ciekawością będę śledzić przyszłoroczną edycję. 

A co do tych epizodów... Wiecie nie wkłada się nikomu łapy do jedzenia. Zwłaszcza, że jesteś najebany jak szpadel i jeszcze jesteś zdziwiony reakcją na takie poczynania. Druga sytuacja... koleś zajumał mi pałeczkę, którą rzucił w tłum perkusista mojego ukochanego zespołu dla którego pojechałam na festiwal, koncert był same złoto. Doznałam tak skrajnych i silnych emocji w krótkim czasie, zew krwi i chęć zagryzienia i dopuszczenia się rękoczynów... ja pacifistka, która muchy nie skrzywdzi... story of my life. 


https://jumibag.pl/
https://www.ubraniadooddania.pl/

 

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger