FENOMENALNA

FENOMENALNA





Gdyby ktoś przeprowadził sondaż jakie potrawy jem najczęściej musiałabym zacytować Kazika: "raz, dwa, trzy, NALEŚNIKI". Jakiś czas temu przy okazji wycieczki do Manekina wspomniałam o ALMOND, mojej przystani, gdzie z najbliższymi zajadałam się mega naleśnikami, popijałam piwo z sokiem wiśniowym, nabierałam dystansu do życia, patrzyłam z optymizmem w przyszłość, z westchnieniem zatapiałam się w bezkres niebieskich oczu... aż łezka kręci się w oku. Do dziś pamiętam jak mój błędny rycerz postanowił zrobić mi niespodziankę i zabrać do mojej ulubionej knajpy. Jakiego rozczarowania doznałam kiedy okazało się, że Chmielna już nie skrywa dla mnie oazy spokoju. Na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki. Rozgoryczona zadowoliłam się lokalem po sąsiedzku, ale strata odebrała mi apetyt. Mówią, że koniec jednego to początek drugiego. Tak zaczęły się moje rozgorączkowane poszukiwania mojego kawałka podłogi. Manekin to naleśnikowe królestwo, które pewnie odwiedzę nie jeden raz. Jednak nadal szukam... Na mapie miasta mogę zaznaczyć kolejny urokliwy kącik. Odkryłam je przeczesując zakamarki BUW. FENOMENALNA CAFE przyciągnęła mnie wspomnieniem z dzieciństwa i tęsknotą za latem. Któż z nas nie uwielbia leniwych dni wolnych od wszelakich obowiązków, gdy rozpościeramy stare zmęczone kończyny w hamaku zażywając słonecznych kąpieli z dobrą lekturą i zimnym drinkiem w zanadrzu? Gdy tylko zatęsknimy za takim uczuciem biegnijmy co sił w nogach do Fenomenalnej.
Poczujemy tam jak mało człowiekowi potrzeba do radości. Ileż śmiechu i radości dostarcza siedzenie w hamaku przy grzanym piwie, naleśnikach, cieście marchewkowym, kawie i grach planszowych.  Dla miłośników słowa polecam dania sygnowane nazwiskami wieszczów.

http://blogroku.pl/2013/kategorie/blondynka-w-warszawie-,6f5,blog.html
CHRUM

CHRUM

Jeszcze nigdy wyprawa do mięsnego nie budziła takich emocji. Już widzę wasze zdziwione miny kiedy to czytacie. Czy tej naszej blondynce nie pomieszało się w głowie? Zapewniam was, że nie pomyliłam tabletek :-) Będąc z Kantem na spacerze z przerażeniem dostrzegłam jak gna ciągnąc mnie niemiłosiernie na łeb szyję na drugą stronę ulicy. Życie mi miłe, więc wrzeszczę do niego ile sił - stój!!! Jakby ogłuchł, nie słucha. Nawet nie myśli przystanąć. Nagle zdyszana cudem unikam zderzenia z latarnią. Ledwo łapiąc oddech zatrzymuję się przed obiektem, który wprawia w takie osłupienie, że człowiek zapomina, że stoi i gapi się jak sroka w wymalowane wrota. Urokliwy widok, mała zdyszana blondynka jakby mogła wpadłaby na szybę wystawową. Cuda widzi i nie wierzy własnym oczom. Kant ma ubaw po pachy, a ja mam dla was nowe miejsce. Nieopodal BUW u pokazał się sklep, który na pierwszy rzut oka wygląda jak dobrze zapowiadająca się knajpka, a po bliższym przyjrzeniu okazuje się sklep z odzieżą wystylizowanym na masarnię.








http://blogroku.pl/2013/kategorie/blondynka-w-warszawie-,6f5,blog.html
Ho-ho-ho

Ho-ho-ho







Jesteśmy krok od najpiękniejszych dni w roku. Czasem mam poczucie, że życie tak nami szamota na wszystkie strony, że obumiera w nas radość z nadchodzących świąt. Nie wspominając o umiejętności cieszenia się chwilą, dniem dzisiejszym czy życiem. Zatracamy poczucie tego co najistotniejsze – drugi człowiek, rodzina. Coraz większą wartość ma postawa mieć niż być. Zapominamy, że liczą się drobne gesty, pomoc wyciągnięta w potrzebie, bycie człowiekiem… czasem wystarczy uśmiech, czy sama nasza obecność. Jeszcze chwila, a popadniemy w ponury nastrój. Tego wolimy uniknąć.
Myślę, że każdy z nas chociaż przez chwilę zastanawiała się jaka ona będzie w tym roku. Oczywiście chodzi o choinkę, która cieszy oko mieszkańców. Czy tegoroczna odsłona przypada nam do gustu to pozostawiam osobistej ocenie. W ogóle motywy przewodnie w ozdabianiu miasta to rzecz bardzo kontrowersyjna. Co roku władze miasta próbują nas czymś zaskoczyć. Warszawa iskrzy się. Chociaż nadal mam wrażenie, że nie nabraliśmy jeszcze umiejętności wyważenia i spójności motywów. Cukierkowa choinka, porozrzucane prezenty i bombki… z karetą, która czeka na spóźnionego Kopciuszka, który zgubił się w centrum handlowym w amoku gorączki przedświątecznych zakupów. Ale może właśnie w tym cały urok, że ma być tak przaśne… Co by to nie było zawsze jest miło wybrać się na spacer po obfitej uczcie.
Dzisiaj usłyszałam, że w życiu najważniejsze są dwie rzeczy: ZDROWIE I MIŁOŚĆ – i tego wam kochani życzę w zbliżające się święta i nadchodzącym Nowym Roku 2014.

Po drodze

Po drodze


Czasami odkrywamy miejsca po drodze, zazwyczaj gdzieś pędząc. Ostatnio jakoś mnie nachodzi takie dziwne uczucie. Przystaję, rozglądam się, jakbym czegoś szukała w otaczającej mnie przestrzeni. Jeszcze nie doszłam czego tak wypatruję, może siebie, ale takie mam ostatnio nastroje. Zaczynam przypominać sowę, której głowa obraca się wokół osi. Kręcę nią na wszystkie możliwe strony. Czasem przyprawia mnie to o zawrót głowy. Korzystając z luksusu jakim jest dzień wolny, załatwiam swoje pilne sprawy. Moja Alma Mater  upomniała się o mnie, więc skruszone dziecię podąża do karmicielki z duszą na ramieniu. Cóżem otrzymała w zamian? Napadła na mnie MILICJA – niedowidząc tego dnia (efekt powiększonych źrenic) – omal nie zeszłam z tego świata kiedy po przekroczeniu uczelnianej bramy wyskoczył zza winkla jego mość w mundurze z pałą w ręku. Wryło mnie w ziemię, ale zdołałam wydobyć z siebie takie dźwięki, że obudziłabym Nieznanego Żołnierza z grobu. Ubaw po pachy, jak dla kogo, ale chłopaki będą mieli co opowiadać.
Jak człowiek niedowidzi to co się potem dziwić.
Toż to piątek 13 w najlepszym wydaniu.
Ale nie o moich mocach przeponowych miało być. Wracając z Pałacu natrafiłam na wystawę, którą wam polecam – rozrywka na każdą kieszeń w ramach spaceru, a podziwiać można prace młodych twórczych studentów. Zachwyca mnie różnorodność formy, tematyki, która gwarantuje, że każdy znajdzie coś miłego dla swojego oka. Poza tym dobrze jest od czasu do czasu obcować ze sztuką. To niczym balsam dla naszych styranych dusz. Człowiek na chwilę oderwie się od codzienności. Może natchnie go, sam sięgnie po aparat i zacznie uwieczniać otaczający świat. Przecież o to w tym chodzi, żeby bawić się, znajdować przyjemności tam, gdzie wydaje się, że ich nie ma. Zmienić spojrzenie. Przypomnieć sobie, że świat nie musi być taki straszny, bury, szary i nie ciekawy. To od nas zależy jak go pomalujemy.

Galeria UW Pałac Kazimierzowski
Krakowskie Przedmieście 26/28










http://blogroku.pl/2013/kategorie/blondynka-w-warszawie-,6f5,blog.html
Indeks

Indeks





Kiedyś marzenie każdego szanującego się szczypiorku co to niedawno od ziemi odrósł, dla dzisiejszej masy studenckiej często relikt, ale kiedyś INDEKS był czymś kultowym, można rzecz oznaką dorosłości. Jestem posiadaczką kilku, ale do tej pory pamiętam atak białej gorączki na wieść, że mój osobisty ukochany zaginął i do tej pory się nie odnalazł. Krąży gdzieś między wydziałami albo pokrywa się kurzem w jakiejś bliżej nieznanej szczelinie archiwum. Ma status NN. Ocieramy łezkę rozpaczy i wracamy do tematu. Dla rzeszy Indeks to synonim nie tylko ciężkich lat zakuwania setek stron, przesiadywania w bibliotece, zarywania nocy, ale przede wszystkim świetnej zabawy - czyż nie obiecywano nam, po tysiąckroć nie wbijano do głów, że okres studiów to najlepszy czas naszego życia - czy to prawda sami zweryfikujcie ową hipotezę :-) ja zachęcam tych co jeszcze nie bywali, a jeszcze bardziej tych co już zapomnieli, do wyprawy w okolice głównego kampusu UW, gdzie w sąsiedztwie mieści się INDEKS. Knajpka iście studencka - dobre przekąski, piwo lejące się strumieniami wszystko na kieszeń studenta oraz muza, która nie jednego twardziela poruszy :-) do łez. Polecam letnią porą skorzystać z ogródków kosztując specjałów szefa kuchni w sam raz na małego głoda będziemy mogli podziwiać doniosłą powagę architektury Krakowskiego Przedmieścia oraz tłoczące się grupy warszawiaków, studentów czy turystów. Indeks to idealny przystanek w spacerze po Traktacie Królewskim, jeśli chcemy w sposób niekonwencjonalny zwiedzać miasto.
Krakowskie Przedmieście 24
Window shopping

Window shopping






To co uwielbiam w grudniu, a jeszcze bardziej w zbliżającym się okresie przedświątecznym to mimo pozorów nie gorączka zakupów, ale wystawy sklepowe. Uwielbiam przechadzać się Marszałkowską, albo każdą inną ulicą stolicy w poszukiwaniu ciekawych ilustracji zbliżających się świąt. Wiem, że nie jesteśmy jeszcze tak bardzo rozwinięci w tej materii jak Brytyjczycy czy Amerykanie, ale w porównaniu do tego co było w zamierzchłych czasach komuny każda iluminacja nawet największego sceptyka przekona do piękna świąt. W związku z rosnącym zainteresowaniem i możliwościami jako skromny przedstawiciel szaraczka zabawię się w jednoosobowe jury i w grudniu co jakiś czas będę wam umieszczać moje nowe zdobycze wystawowe. Powyżej możecie zaobserwować mój ulubiony motyw zwierzęcy iście biegunowy.
Powyżej wystawa z samego centrum, która przyciągnęła mnie swoim zwierzęcym magnetyzmem. Lis – żywcem przypominający mojej świętej pamięci psa, urzekający jeleń, ale najbardziej zniewalający jest wilk, który od razu przypomniał mi bohatera powieści Nurowskiej „Nakarmić wilki”, którą ostatnio skończyłam czytać. A świstak siedzi i zawija w sreberko.
 

 

Mąka i woda

Mąka i woda

Publicznie przyznaję się, że jestem ofiarą... na szczęście nie przemocy domowej ani mody... jeszcze …przynajmniej w swoim mniemaniu :-) Stałam się ofiarą zjawiska wszędobylskiego trendu na kulinarne programy. Nie śmiem marzyć o możliwości chodzenia po restauracjach i delektowania się serwowanymi posiłkami, które bym później obsmarowywała na łamach poczytnego czasopisma, za co by mi oczywiście płacili, a ja stałabym się wyznacznikiem miejsc, gdzie warto się pokazać, żeby nie było obciachu wśród znajomych J  marzenia śniętej ryby, ale jakieś marzenia przecież trzeba mieć J Stałam się ofiarą w takim pojęciu, że wybrałam się z gromadką znajomych do lokalu, który jak się później okazało był tłem jednego z kulinarnych talk-show J a ja oczywiście nie skojarzyłam faktów. Jestem ignorantką, chociaż uwielbiam oglądać poczynania brytyjskiego krzykacza oraz gromadki ludzi gotujących dla kasy ( z przykrością muszę stwierdzić, że wolę brytyjskie edycje niż rodzime). Od razu człowiek w takim miejscu czuje się zobligowany do przybrania miny no- no bywam tu i siam… wiem co i jak. Czuję się dziwnie w takich miejscach, ale byłam ciekawa czy sława lokalu sprosta mojemu wygórowanemu podniebieniu J Korzystając z okazji, że wreszcie – nareszcie znajduję się w miejscu, gdzie serwują włoskie dania, a przede wszystkim pizzę, zamówiłam to na co miałam od dłuższego czasu ochotę. Błędem moim było zawierzenie, że zachowany zostanie rozsądek w proporcjach. Zamówiłam pizzę z anchois i dostałam porcję martwego morza na talerzu. Na szczęście w pogotowiu była karafka wody, która ugasiła pragnienie. Pobratymcy mieli rozrywkę podziwiając możliwości mojej mimiki J

Na osłodę dodam, że po pozbyciu się tuńczyka stwierdzam ze spokojem, że ciasto było dobre. Niestety porcje pozostałych dań jakie zawitały na naszym stole są bardziej odpowiednie na lunch niż spotkanie. Dla ciekawskich i lubiących bywać w miejscach w których bywają polecam
Mąka i woda
Chmielna 13a
Idąc Chmielną należy odnaleźć numer 13 i wejść w podwórze. Bardzo urokliwe miejsce, ale zniesmaczenie me nadal trwa :-)




Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger