Najlepsza część z jajem...






Najlepsza część z jajem... czyli test na tatara ;-) 

Z nowymi miejscami jest jak z randkami. Kiedy znajdziesz je "przypadkiem", zrobisz wywiad środowiskowy, ale nie za bardzo pogłębiony, żeby się nie wystraszyć, obmyślasz okoliczności waszego spotkania (aranżujesz niespodziankę do samego końca nie wyjawiając gdzie idziecie, co ciebie też nakręca pozytywnie), jesteś już gotowy. Jeszcze tylko chwila, dopada cię lekki stresik, ekscytacja, w ekstremalnych warunkach masz motylki w żołądku. Dobrze się zaczyna... tajemnicze znaki prowadzące, wijące się schody z surową oprawą. 

Paraliżujące pytanie: Mają Państwo rezerwację? 
F*** serio?
Mam mroczki przed oczami, krew mi odpłynęła... 

Przecież nie mam alternatywy. Czuję się jak ugotowane jajo.  
Znienacka, nie wiadomo skąd, pojawia się z promiennym uśmiechem Pan - zbawiciel - na pewno coś znajdziemy. 

Ufff. 


Dostajemy stolik z (prawie) widokiem ;-) Ja mogę podziwiać slow chef przy pracy ;-) nie krzątają się jak w Piekielnej Kuchni :-) Dostaję reprymendę, że tu jest SLOW FOOD ;-) gwiazdki Michelle... 

Na przystawkę idzie tatar. Chociaż mnie kusiły bycze jądra.... z sosem z wędzonej białej czekolady
;-D to musi być ekstremalne połączenie, czego mój mały rozumek nie ogarnia. 

Kręci nosem, lekki grymas...Tatar był mocno dosalany... żeby wydobyć smak... oj... nie dobrze.
"Mamusia robi lepsze... "

jestem ugotowana... Tu nawet Gessler nie pomoże... 


Kanapka Eda z peklowaną sezonową wołowiną... sos popsuł wszystko... wołowina niezła. Ciężko konsumować burgera jak jest umoczony w sosie, nawet jeśli cieszy oko. Drogą dedukcji został pokrojony na drobniejsze kawałki, co spowodowało spożywanie go na części, nie pozwalając delektować się całością, jak przy okazji wgryzania się w bułę... 

czujemy się trochę ą/ę... przez bibułkę tę bułkę... 


Miałam ochotę na stek Hanger, ale męskie grono przekonało mnie do cynaderków króliczych w parzonej pyzie z pieczarkami, jabłkami i estragonem w sosie musztardowym, 
bo przecież nie jadłaś, a może zdejmą z menu i co wtedy? Do końca życia będziesz żałować
(w domyśle wypominać mi w nieskończoność, że Cię nie namówiłem...)

Co jest z tymi sosami? Kolejny, który pasował jak pięść do oka... Cynaderki smakiem przypominają mi wątróbkę za którą nie przepadam. Nawet w maminej wersji nie tykam... Zjadłam, ale chyba nie będę fanem nerek (chyba, że tych materiałowych ;-) 




Wystrój lokalu jest jak przystało na ówczesne standardy surowy z wykorzystaniem piękna wnętrza, cegły, stali... Lekko nie wpisujący się bar... 
Przesympatyczna obsługa, do tego przeuroczy pan w szatni, wyjęty jak ze starych filmów, dodający uroku. 




 A teraz najważniejsze pytanie jakie nurtuje każdego po pierwszej randce - czy będzie druga? 

Powiem trochę przewrotnie. Wróciłabym tylko po to, żeby spróbować ich steków, ale... to nie taka randka po której masz efektu Uuuuu i tylko przebierasz nóżkami w oczekiwaniu na następne spotkanie. 

Rozglądając się raczej nie ubędzie im klienteli, nie wróżę im rychłego zniknięcia z mapy. Mimo wszystko warto odwiedzić, żeby zobaczyć to piszczy w (mięsnej) trawie ;-) 

Spotkałam nawet swoją młodszą, ładniejszą wersję blond wyciętą prosto z żurnala z wymuskanym drwalem u boku... boki zrywałam... jak na nas spojrzałam... 




Ave Maria - jest zapowiedzią dalszego kierunku blondynki ;-) 
ale o tym niebawem 



Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger