THAISTY life


Chociaż nieustannie pragniemy zmian, działania to ja co raz częściej dochodzę do wniosku, że mam niepohamowaną potrzebę stabilności, spokoju i zapuszczania korzeni. Co ciekawsze niby lubię odkrywać nowe miejsca, ale jak już coś poznam, oswoję się z tym na tyle dobrze, że mam ochotę wracać to dziwną pustkę odczuwam jak to miejsce albo zniknie bezpowrotnie z przestrzeni miejskiej albo na nieokreślony czas zostaje zawieszone w próżni, a ja się z nim solidaryzuję. W czasach niepewnych chyba tym bardziej tęsknię za poczuciem bezpieczeństwa, przewidywalności i stabilności.

Ale że jestem kobietą z która jak to kobieta zaskoczy w najmniej oczekiwanym momencie to staram się łączyć to i owo. I tak w tym tygodniu reaktywacja w KAWCE kochanej, którą odkryłam jeszcze za czasów studenckich zmagań, która zmieniała właścicieli jak rasowa kobieta rękawiczki, ale na szczęście nie zniknęła i niezmiennie obdarowuje mnie kawami z górnej półki co to wprawiają mnie w zachwyt.





 

Żeby nie było - trzeba było coś nowego wprowadzić do swojej kulinarnej podróży po stolicy. Ostatnio eksperymentuję z kuchnią wschodnią. Odwiedziliśmy tym razem tajską kuchnię. Postawiliśmy na różnorodności: zielone curry, PAD MED MAMUANG smażony kurczak oraz GAI SATE - grillowane szaszłyki. A do tego tajska herbata, która sprawiła, że najpierw się krzywiłam ze zniesmaczenia, ale potem się do niej przekonałam.

http://thaisty.pl/

 

A na końcu kolejny powrót zupa krem z Mokotowskiej Frazy :-) bo człowiek czasem wraca na stare śmieci.
 
 
PS. mój blog zaczyna żyć własnym życiem. Zostawiam go na chwilę, a on jakieś dziwne układy graficzne wprowadza. Na szczęście mój najwierniejszy czytelnik w porę mnie powiadomił i już mogłam poprawić, żeby było ładnie pięknie i na temat :-)

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger