Powroty


Nastał czerwiec, a wraz z nim poprawa pogody, obostrzenia covidowe pozwalają już mieć namiastkę powrotu do normalności dzięki możliwości wypraw do restauracji i pubów. Szczepienie gdzieś z tyłu głowy daje nadzieję, że jak zachoruję to nie tak poważnie jakbym mogła. Za to mogę snuć plany na wyjazdy, żagle, koncerty, plenery, może festiwale.

Weekend czerwcowy każdy obchodzi po swojemu. Pierwotny plan: wycieczka do stolicy, spacer i jedzenie, ale po wysiłkowym tygodniu organizm zamroził mnie na 12-godzinny sen, więc dzień zaczęłam w południe. Zamiast wyprawy hen-hen daleko wybrałam pójście na łatwiznę i odwiedzenie rodzinnych stron. 


Siedmiokilometrowy spacer, pies z kiepską kondycją markujący potrzebę obwąchania każdego mijanego krzaczka, żeby tylko móc przystanąć choćby na chwilę spowodował, że spacer zajął pół dnia, ale przecież nam się nigdzie nie spieszy. Dzięki temu, że większość gdzieś wybyła w Parku Zdrojowym w podwarszawskim Konstancinie nie było tłumów. Dzieciństwo spędziłam w tym parku mieszkając przy Źródlanej w małym domku po którym teraz nie ma śladu - tu stawiałam pierwsze kroki, tu uczyłam się jeździć na rowerze. 


Chodziłam do przedszkola które mieściło się w neobarokowej willi Izyhali mieszczącej się przy Sienkiewicza 15, powstałej w latach 1926-27 według projektu Tadeusza Sobockiego na zlecenie Władysława Paschalskiego, właściciela sąsiadującej z nią willi Muszka. Władysław Paschalski był właścicielem fabryki taśm do karabinów maszynowych oraz urządzeń kolejowych. W czasie II Wojny Światowej mieściło się w niej Waffenkomando, a po 1945 przedszkole. Obecnie willa jest w prywatnych rękach wystawiona na sprzedaż za jedyne 12 milionów. 

Nadal pamiętam drewniane schody, długie metalowe umywalki na piętrze, szczotkowanie zębów z fluorem oraz leżakowanie, przy bajkach puszczanych z gramofonu, którego nienawidziłam, bo nas do niego zmuszali. Do tego pierwsza dziecięca trauma związana z wyrywaniem do czytania na głos i straszeniem, że jak nie przeczytam to nie wyjdziemy z sali. Jak nie zjem czegoś, co mi nie smakowało to nie opuszczę stołówki. Ale były też bale, zabawy, fajni ludzie z którymi w większości poszłam do podstawówki nr 2 im. Stefana Żeromskiego.  


Jeśli chodzi o samego Stefana Żeromskiego zajmował dom na rogu Sienkiewicza i Stefana Żeromskiego zakupiony od malarza Zdzisława Jasińskiego - o wdzięcznej nazwie Świt. Pamiętam jak pisywałam do lokalnej gazety odwiedzałam osoby odpowiedzialne za opiekę nad spuścizną, które działały w ramach Fundacji założonej przez córkę Żeromskiego. Dom zmagał się z problemem zbiórki pieniędzy na remont dachu oraz tarasu. Na piętrze mieści się m.in. gabinet pisarza. W naszej szkole był portret Żeromskiego pędzla jego córki Moniki, która wręczała nam nagrody na konkursie wiedzy o Żeromskim. Gdzieś mam jeszcze wycinek z lokalnej prasy o zdobytym miejscu. Teraz w wilii mieści się muzeum pod opieką Konstancińskiego Domu Kultury. 


Z ciekawostek na skos od willi mieści się wieża ciśnień, wybudowana w 1899 roku, którą zakupiła pierwsza żona Żeromskiego. Historia samego uzdrowiska sięga 1897 roku, kiedy to z inicjatywy hrabiego Witolda Skórzewskiego
i Władysława Mielżyńskiego wydzielono część parceli z ziem należących do rodziny Potulickich z przeznaczeniem na stworzenie elitarnego letniska. Zachętą do zakupu ziem było stworzenie infrastruktury takiej jak: dworzec kolejki wąskotorowej (pozostały budynki po stacjach), kasyno, hotel, elektrownia oraz wodociąg. Wieżę ciśnień zaprojektował Edward Lilpop.


Blogerka we własnej osobie znęcająca się nad psem rasy york, znaną powszechnie jako Gaja,
która modli się w duchu, żeby panci spadł kawałek kurczaka z ogryzanej kosteczki. 


Pierwsze piwo rzemieślnicze spożywane w sezonie pochodzi z konstancińskiej restauracji Szwajcarki mieszącej się przy ulicy Sienkiewicza 5. 


Zupa carabaccia spianata i salami piccante, cebula, grzanki, kozi ser dla wielbicieli pikantnych przystawek 
na rozgrzanie w upalny czerwcowy dzień. 


Kurczak supreme z pure z batatami oraz szparagami - danie posiadające dwa składniki, które uwielbiam, więc siłą rzeczy musiało na nich paść. Poza tym serwis na porcelanie z Lublany, ceramiczne spaczenie. Powiem tak, dawno nie jadłam tak soczystego kurczaka z chrupiącą skórką na wierzchu. Bardzo dobry start, jeśli chodzi o otwarcie sezonu. Każdy kęs jest miłym zaskoczeniem. Kurczak ładnie balansuje z lekko pikantno-słodkimi batatami oraz cudnymi szparagami, które kocham pasjami, więc mogę je jeść garściami w każdej dowolnej postaci. 


Polędwica Simmenthal podawana z zapiekanką ziemniaczaną, marchewką oraz pure z cebuli. warto dodać, 
że polędwica wołowa z Simmenthal jest uznawana za jedną z lepszych dzięki naturalnym warunkom hodowli bydła 
w Alpach. Samo w sobie mięso jest delikatne, soczyste i rozpływające się w ustach. Jakby Gaja mogła chapsnęłaby na raz. Poza tym plus za miski i psioprzyjazny lokal, co sobie cenię dodatkowo. Miła, szybka obsługa, cieszące oko otoczenie, a w tle greckie brzdąkanie nienachalnej muzyki, która stwarza okazje do rozmów bez konieczności przekrzykiwania się. 



A tak przedstawia się willa Szwajcarka w której mieści się restauracja. Willa jest jednym z pierwszych pensjonatów, które powstało na terenie letniska Konstancin. Początkowo mieściła się w nim siedziba zarządu Towarzystwa Akcyjnego Ulepszonych Miejscowości Letniczych. W 1901 roku willę nabył Kazimierz Mieszczański, osiem lat później zakupiła ją hrabina Dąbska Józefa z Iwaszkiewiczów. Willa zmieniała jeszcze dwukrotnie właścicieli, obecnie znajduje się w prywatnych rękach. dzięki czemu możemy się posilić zacnym posiłkiem po spacerze. 

Jedynym mankamentem jedzenia w ogródku jest plaga muszek, dlatego radzę zaopatrzyć się w jakieś specyfiki, które przydarzą się podczas spacerów po terenach uzdrowiska. 


Przechadzając się ulicą Sienkiewicza do samego końca mijamy imponujące wille jedne z pierwszych, które powstały. Aleja skupia wille, których przeznaczenie było iście uzdrowiskowe to głównie pensjonaty, tak jak Maryla powstała 
w 1903 roku. Willa przechodziła z rąk do rąk, aż przejął ją Skarb Państwa dzieląc pomieszczenia na mieszkania kwaterunkowe. Willa obecnie podupada. 



Nieopodal przy ulicy Żeromskiego mamy kolejny przykład podupadającej willi Helena. Kilka metrów dalej jest odnawiany Zbyszko oraz odrestaurowana Anna. U zwieńczenia ulicy dumnie prezentuje się Pallas Athene przykład klasycystycznego budownictwa w stylu włoskim, który powstał w latach 1913-1919. 


Wróciliśmy Żeromskiego odbijając lekko w lewo w Sobieskiego, żeby móc podziwiać jeszcze kilka okazałych okazów architektury. W tym willę Zameczek w której moja babcia mieszkała po przeprowadzeniu się do Konstancina zajmując kilka pokoi na piętrze. W Zameczku mieszkała przed wojną Zofia Muellerówna, która piastowała stanowisko sołtysa Konstancina w latach 1933-1936. Willa łączy w sobie elementy klasycyzmu, secesji oraz gotyku. 

Moja babcia z Zameczku przeprowadziła się na Moniuszki, obecnie Piłsudskiego 11, gdzie prowadziła zakład fotograficzny. Fotografką, która portretowała Konstancin w latach 1919, 1936-1939 oraz 1946 była Zofia Chomętowska. Na zlecenie prezydenta Stefana Starzyńskiego wykonała cykl zdjęć "Warszawy wczoraj, dziś i jutro".  
A ja gdzieś jeszcze powinnam mieć zdjęcia zakładu babci... 

Jeśli kogoś zaintrygowało spacerowanie szklakiem opuszczonych perełek architektury gorąco polecam. A o samym Konstancinie i jego willach można poczytać m.in. na poniższych stronach: 


http://www.muzeumkonstancina.pl
 http://visitkonstancin.pl/

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger