zebranie do kupy



Gdybym miała podsumować rok 2020 to nie wiedziałabym od czego zacząć. 
Może dlatego, że pandemia, która rozgościła się na dobre przysłania wszystko, co się wydarzyło. Jakiekolwiek plany snuję, są w jej cieniu. Siedzę na kanapie i patrzę na to, co było, co się udało, a co trzeba było odłożyć. Oczywiście teraz otacza nas wszędobylska akcja postanowień noworocznych, które w większości spełzną na niczym. A my popadamy w dołki porównując się z wystrzelonymi w górę celami innych, nie biorąc pod uwagę naszego życiowego kontekstu. Nie powiem, kiedyś sama nadużywałam tej magicznej granicy do nowych początków - wiecie nowy rok, nowa ja. Dzisiaj bardziej jestem: stara ja i dalsza realizacja działań z poprzedniego roku rozłożone w czasie
z wiadomych względów. 

Ten blog powstał siedem lat temu z zamysłu dzielenia się dobrociami kulinarnymi. Pierwotnym impulsem była kumpela ze studiów doktoranckich, która przybywała do stolicy z Kielc, a ja zabierałam ją w różne ciekawe miejsca. 
Z czasem do gastofazy doszły wspomnienia i polecajki z podróży. 
Początkowo z racji koloru bujnej czupryny blog nazywał się "Blondynka z Warszawy". Na piąte urodziny zorganizowałam konkurs, wyprodukowałam własne logo, do tego torby i plecaki. Nagrody zgarnęli znajomi chętni spędzić ze mną trochę czasu. Byłam na jednej blogowej wigilii, gdzie spotkałam się z Łukaszem i odważyłam się podejść i zagadać do Natalii z Poznania, co nie było takie łatwe, ale odrobina chmielu i kopniak w dupsko pomógł. 
Tak wygląda moja blogowa kariera. Początkowo widziałam się jak rzucam pracę na etacie i żyję z pisania, podróżowania i jedzenia, niczym autorka Krytyki Kulinarnej, jednego z najpopularniejszych blogów o jedzeniu 
w Polsce. Otarłam się o sławę, jak polubiła jeden z moich wpisów :-D Był moment, kiedy rzucałam pisanie, ale wtedy na zajęciach na podyplpmówce jedna z dziewczyn na wieść o tym, że piszę bloga wykrzyknęła - wiedziałam, że Cię skądś znam. Nagle okazało się, że tam są ludzie, którzy czytają moje wypociny i nie koniecznie są to moi znajomi. Dziewczyny z grupy były motorem do zaniechania pomysłu porzucenia bloga. 

W marcu 2021 minie osiem lat od kiedy prowadzę bloga. Opublikowałam 360 wpisów, stworzyłam miniaturową społeczność. Po drodze zmieniłam nazwę bloga na bitememartha, co skomplikowało sprawę z kontem na facebooku, który nie pozwalał mi zmienić nazwy, więc musiałam stworzyć stronę od nowa tracąc to, co stworzyłam. No życie. Najwięcej wpisów mam z 2016 roku. Wtedy chyba najwięcej działo się w moim życiu i najwięcej podróżowałam. 
Im dalej w las tym mam tendencję spadkową. Nie wspomnę o 2020 w którym stworzyłam jedynie dziesięć wpisów. Mniej niż w 2013, kiedy zaczynałam. Od czasu do czasu udało się odwiedzić jakiś nowy lokal lub posilić się na wynos u tych, których w miarę możliwości mogliśmy wesprzeć. Nie chcę myśleć ile miejsc pozostanie na gastronomicznej mapie stolicy. Z lekkim bezdechem przemierzałam miasto na przełomie września i października odnotowując nowe ziejące pustką miejsca po lokalach. Zdaję sobie sprawę, że będzie ich więcej. 


U mnie zawsze na propsie pozostanie wschodnie jedzenie. W kolejnym wcieleniu powinnam być pandą w której żyłach płynie bulion, a pierwszą miłością będzie ramen oraz chinkali. 



Fajnym odkryciem było delektowanie się kawą po turecku. Jedyna czarna kawa jaką toleruję. 
Jestem kawoszem, ale pijam głównie białą kawę. Z racji odkrycia nietolerancji na laktozę przeszłam długą drogę 
do znalezienia swojego napoju, który będzie mi pozwalał pić po staremu kawę. 


W czasie tej całej kulinarnej podróży poznawałam też świat browarnictwa rzemieślniczego. Wszystko zaczęło się dzięki Bartkowi. Na swoim koncie mam produkcję etykiet do domowej produkcji piwa z których jestem dumna. Zaczynałam od miłości do pszenicznych, później przyszła faza na cięższe stouty, a ostatecznie królują sour tzw. kwasy. Oczywiście daleko mi do Kopyra, ale co nie co wiem. A sour mango ale od Browaru Zamkowego Cieszyn jest najlepsze pod słońcem. 

W 2020 zrobiłam coś dla siebie. Oczywiście ten proces zaczął się znacznie wcześniej, kiedy mimo braku wolnych miejsc wytrwale poczekałam i zapisałam się do pracowni ceramicznej z zamysłem, że nauczę się robić takie miseczki, co to je widziałam w podróży po Bałkanach. Po ponad czterech latach misek nadal nie zrobiłam, ale dobrze się bawię przy wspólnym stole. Oczywiście pandemia odcięłam mi dostęp do gliny, więc przy pierwszym lockdownie było znacznie trudniej znosić stratę, zwłaszcza podglądając tych, co mają własne pracownie. Dzięki Monice, która dała znać zapisałam się na kurs dla ceramików. Poznałam wspaniałych ludzi, spędziłam twórczo czas, uczyłam się sporo, porządkowałam dotychczasową wiedzę i próbowałam nowych rzeczy. A co najważniejsze zasiało się we mnie ziarno z myślą o własnej pracowni, które pielęgnuję w swoim serduchu. Pewnie spełnię je dopiero za naście lat, ale sama perspektywa jest miła dla serca. 


Pandemia sprawiła, że zweryfikowałam swoje myślenie o gotowaniu. Miałam w sobie myślenie bardzo wąskie, ponieważ upatrywałam w gotowaniu uciemiężenie kobiety przykutej do blatu kuchennego :-D Dopiero z upływem czasu dotarła do mnie radość z przygotowywania, próbowania i dzielenia się nowymi potrawami. Plus dla pandemii upiekłam pierwszy chleb żytni, doprowadziłam do perfekcji przepis na zupę szparagową, polubiłam się z piekarnikiem, co zaowocowało chlebkiem bananowym. Powiększam zbiór publikacji z przepisami. Sprawdzam na sobie przepisy najsłynniejszej mamyginekolog, co na razie wychodzi. 



Na szczęście udało się od czasu do czasu przy okazji poluzowań odwiedzić lokale, w tym kilka nowych. Jednym z nich jest Whiskey in jar, potem moje gruzińskie ulubione lokale, gdzie narodził się pomysł wyjazdu do Gruzji oraz rodzinną restaurację. 



Oczywiście było też grane jedzenie na wynos - ramen zawsze i wszędzie. Kiedyś spróbuję tego oryginalnego. Najlepsze pizza na wynos poniżej, polecam Inferno, jeśli ktoś zawita do Konstancina.


A tu zmagania z chlebem na żytnim zakwasie. Na razie zakwas wygrywa. 
Powyżej wzbogacenie diety o owocowe napoje. 



Z pandemią wiąże się odnajdowanie się w pracy zdalnej, co z czasem zaczyna przybierać bardziej przyswajalną formę, ale jednak potrzeba bezpośredniego kontaktu jest dla mnie bezcenna. Uczę się nowych rzeczy online, 
co skutkuje współpracą z Martą w postaci naszych pogaduszek. Dalej się kształcę, ale już w kierunku w którym chciałam od zawsze. Rodzą się nowe pomysły, ale przede wszystkim wykorzystuję ten czas na to, co miałam 
w planach od kiedy w mojej głowie zakwitła myśl o porzuceniu studiów doktoranckich. I tak zaczęła się moja przygoda z samodzielnym wydaniem swojej publikacji o spółdzielczości o czym będziecie mogli posłuchać niebawem. 



Od czasu do czasu w trosce o swoje zdrowie zaczęłam chadzać na spacerki. 


Nie zapomniałam o starych ziomkach. 
Ale przede wszystkim staram się patrzeć pozytywnie w przyszłość. 




 

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger