nadzieje topnieją, bałwany nie... czyli uch jak gorąco




Powinien być wpis o dalszych przygodach Zony w Bieszczadach, ale życie pisze swój scenariusz i często nie pyta nas o zdanie. Ma swój plan. W kółko powtarzam, że w życiu nie ma przypadków,
ale w pewnych momentach człowiek traci rezonans i zaczyna podważać wszystko.
Włącznie z sensem powtarzanych w kółko frazesów. 

Ponoć zawsze otrzymujemy to czego potrzebujemy
Lecz nie zawsze to, czego chcemy
W miarę jak się rozwijasz otrzymujesz więcej, 
ale tylko wtedy kiedy jesteś gotowy.

Nie byłam gotowa. 
Dużo zmian. Początków i końców.
To co dla mnie najważniejsze w tych chwilach to świadomość, że najważniejsi są ludzie,
którzy z nami są, nie rzeczy, nie tytuły, liczba lików, cyferki na insta czy dyplomy. 

Zadaję sobie pytanie, co jest dla mnie ważne, uczę się nowej rzeczywistości i dziękować każdego dnia za co najmniej trzy rzeczy i patrzę, co los mi szykuje wierząc, że tylko już najlepsze. 

Ale nie zapomniałam o tym, co nadal sprawia mi radość - JEDZENIU I PISANIU :-D


Kup sobie kwiaty.
Nie czekaj aż ktoś zrobi to za Ciebie. 
Jak masz ochotę to po prostu to zrób. 
Piwonie to jedne z moich ulubionych na rogu metra politechniki sprzedaje je urocza starsza pani ;-) 


Czasem bywa zabawnie jak człowiek sobie sam utrudnia życie próbując zachować konwenanse rzucając niewinną propozycję. Można się tylko wtedy śmiać, bo płakać nie wypada.
A i tak los człowieka zaprowadzi tam, gdzie chciał. 

Tym razem padło na  Xin Chao. 
Kto mnie choć trochę lepiej zna wie, że uwielbiam ramen, a tuż za nim udon, więc sprawa była jasna. Tu w połączeniu z wołowiną bez bulionu, ale całość dopełniała piękna ceramika. Było pysznie, tyle mogę powiedzieć. 

Poniżej klasyk tajskiej kuchni, można rzec celebryta - padthai we własnej osobie. 
Równie apetyczny. 


Czasem człowiek zmienia niespodziewanie kierunek swojej drogi. Może mu to wyjść na dobre, zwłaszcza jak uszczęśliwi drugiego człowieka. 

Mam słabość do kilku rzeczy. Jedną z nich jest morze. Staram się tam bywać. Na przestrzeni miesiąca udało mi się dwa razy siedzieć dupskiem na piasku i wsłuchiwać się w szum morza. To kojący dźwięk. 
Lecz w miejskim skwerze można znaleźć namiastkę tego, co raduje nasze serce.
Jak się okazało gdański bar mleczny serwuje jeden z lepszych chłodników. 


A teraz gwóźdź programu chciałoby się rzec, ale prawda jest taka, że bardziej gwóźdź do trumny :-P 
Tyle o nim słyszałam, a raczej widziałam... na ista - istny celebryta. Bez niego blogger kulinarny to nie blogger. 

przyznaję się z ręką na sercu, że poszłam po najniższej linii oporu 
- oceniłam go po wyglądzie, a nie po tym, co ma w środku. I masz babo nauczkę :-D 
A babuszka powiadała, nie oceniaj książek po okładce.... 
grzeszki grzeszkami umysł zmącony 35 stopniowym żarem tropików w miejskiej dżungli, jestem usprawiedliwiona. 

SPRÓBOWAŁAM KOKTAJLU PROTEINOWEGO i uszczęśliwiłam drugiego człowieka, kiedy szamał za mnie ciacho i wciągał koktajl ciesząc się od ucha do ucha moją porcję. 

Powiem tak, pani poleciła, że monte lepsze - gucio prawda - snikers w swej proteinowej maziaji był o niebo lepszy, jeśli w ogóle można tak powiedzieć o koktajlu proteinowym. 
ale wszystkiego trzeba w życiu spróbować, 

na szczęście więcej chudego ciacha nie będzie 
- niech sobie jedzą te ludki, co to fit są ;-)



Ta lepsza wersja powyżej ;-) 
z pozdrowieniami dla Mr America & CCH

Chude Ciacho Andersa 33
Xian Chao Marszałkowska 4 
Bar Mleczny Gdański Andersa 33

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger