Limity i ograniczenia nie interesują mnie...*



Ograniczają nas często konwenanse, ludzie... w najgorszym przypadku sami siebie ograniczamy. Efektem ograniczeń czasowych jest wejście w ślepo do najbliższej knajpki jaką znajdziemy w promieniu 5 metrów. Z jednej strony możemy dać ponieść się przygodzie. Z drugiej możemy poczuć się rozczarowani - kręta droga do toalety, wspinasz się po schodach, które nie mają końca, pod koniec okazuje się, że jesteś nie po właściwej stronie mocy, przy finiszu dostajesz prztyczkiem w nos. Nie masz drobnych, nie wejdziesz. Musisz wracać tą samą drogą, żeby rozmienić pieniądze, wspiąć się po spirali schodów, nie zapomnieć na ostatnim zakręcie skręcić w prawo, przedrzeć się przez jeden z licznych działów księgarni z którą sąsiaduje kawiarnia, znowu wspiąć się na półpiętro i jak nie straciłeś zapału w połowie to jesteś u celu... Ceny kawy, które odstraszają śmiertelników, ale czego spodziewać się po sieciówce. Może jakiegoś ukłonu w stronę szarej masy. W końcowym rozrachunku to wszystko nie ma znaczenia, bo nie liczy się miejsce, świąteczna gorączka na zewnątrz, tylko człowiek z którym chcesz spędzić jak najwięcej czasu, ponieważ wiesz jak zabiegane jest życie i na następne spotkanie możesz czekać nawet pół roku. W takich momentach trzeba szukać pozytywów - brzdęk tłuczonej porcelany towarzyszący nam przy zielonych pierogach i łykach kawy jest oznaką podwójnego szczęścia, rozkoszowanie się piernikiem przynosi wspomnienie świąt, które czają się za rogiem, wiesz, że będziesz omijał szerokim łukiem sieciówki, a na koniec odkrywasz uroczy mural, który niczym perełka lśniąca w ciemnościach bramy czeka na tych, co to go dostrzegą niepospiesznie pędząc w stronę świateł centrum, zatrzymując się na chwilę i uśmiechając radośnie ruszą w dalszą drogę.


Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger