MegaVega


Kiedyś rozśmieszyło mnie stwierdzenie mojej nauczycielki francuskiego, że pewnie jestem wegetarianką, rzucone mimo chodem przy omawianiu słownictwa dotyczącego jedzenia. Wbiłam w nią oczy jak złotówki i pytam skąd taki pomysł. Skoro jestem spaczona artystycznie to pewnie nie jadam mięsa. Takie skróty myślowe ludzie na nasz temat tworzą, fascynujące. Z drugiej strony, co ma piernik do wiatraka?

 Jeśli chodzi o mnie to trudno mnie skatalogować, zaszufladkować i wsadzić w jakieś ciasne ramy :-) Może i maluję, ale na Akademię nie poszłam, chociaż marzyłam o wydziale scenografii, a po liceum o szkole teatralnej, nie żeby grać, tylko projektować kostiumy. Skończyło się na walczeniu z plastykiem, kursach, warsztatach...  
Może i piszę, nawet publikuję, ale przecież nie zawładnęłam ludzkimi umysłami, nie nadano mi tytułu, medalu nie przypięto do piersi. Dobra, jeszcze tego nie zrobiono :-)
Jeśli chodzi o jedzenie sprawa komplikuje się. Spokojnie można mnie określić mięsożercą. W ogóle uwielbiam jeść, dobrą kuchnię też kocham, co niestety nie przekłada się na zdolności kulinarne, ale przecież nie piszę oferty matrymonialnej.
Podziwiam ludzi, co to mają odwagę postawić całe swoje życie do góry nogami dla IDEI. WEGANIE uznając prawa zwierząt - podkreślają prawo do życia, a w szczególności prawo do wolności od cierpienia piętnując warunki w jakich są hodowane. Jeśli chodzi o zwierzaki jestem wrażliwcem - widząc akty brutalności wobec psów, koni itd. już ja wiem, jak należałoby postąpić z takim właścicielem. Dopingowałam uciekającym kurczakom, ale jestem człowiekiem i nie wyobrażam sobie wyeliminowaniu produktów odzwierzęcych ze swojej diety. A ultraweganizm nie ogranicza się do jedzenia. Skrajni wyznawcy nie używają kosmetyków, nie kupują ubrań powstałych ze zwierzęcych surowców, nie biorą udziału w których wykorzystują zwierzęta - odpada wyprawa do zoo czy cyrku. Nie wspominając o bojkotowaniu testowaniu produktów na zwierzętach.
Ciekawostką może być fakt, że ruch narodził się w 1944, więc nie jest to jakiś nowy chwilowy zryw.
Dieta opiera się głównie na 4 grupach pokarmowych: warzywa i owoce, zboża, rośliny strączkowe, nasiona, orzechy i oleje roślinne.
Jak każda kobieta pragnąca urozmaicenia w życiu postanowiłam poszukać w swoim mieście wegetariańskiej kuchni. Okoliczności są o tyle sprzyjające, że mam nowych znajomych z którymi mogę poznawać zakamarki tego półświatka.

Tak oto znalazłam się w barze #1 serwującym wegańskie potrawy. Chociaż staram się próbować nowych potraw ostatnio rozkoszuję się zupą tajską. Jest pikantna, co dla mnie stanowi wyzwanie, ale istny melanż składnikowy przyciąga mnie do siebie za każdym razem. Poza tym jest mega sycąca. Ta zupa to jak podróż do odległego kraju, nieznanej kultury.

Jak widać nie trzeba być artystą, żeby poznawać nowe kuchnie. Ważne, żeby próbować, szukać swoich smaków, nie ograniczać się do jednego - naszego sprawdzonego. Chociaż ślepe zapatrzenie w to, co obce też nie jest dobre. Złoty środek i rozsądek to podstawa. Bawcie się, cieszcie się. A mojego wegaBaru poszukajcie koło Metra Politechnika wysiadając w stronę Nowowiejskiej.

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger