Kobieta w drodze, Łempicka



Po ostatniej szalonej podróży do Lublina w ostatni dzień wystawy obiecałam sobie, że więcej sobie takiej krzywdy nie wyrządzę. W słońcu z zapasem wody grzecznie w ramach pokuty nad swą głupotą odstałam swoje, żeby móc dostać się do środka. Na ostatniej prostej okazało się, że część obrazów i rysunków jest wypożyczona z Konstancina. Tu następuje rubaszny chichot losu, żeby na lubelszczyźnie dowiedzieć się o zbiorach obrazów, które ma się pod nosem. daaabuuunc Rok 2023 obdarzył nas kolejną wystawą przybliżającą postać oraz twórczość Tamary de Łempickiej, jednej z najbardziej rozpoznawalnych i najlepiej sprzedających się polskich artystek na świecie. Pierwsze newsy, które dzisiaj mi się wyświetliły o dziwo nie dotyczą uchwały podjętej przez sejm w sprawie JPII, a czterogodzinnej kolejce do Muzeum Narodowego w Krakowie na wystawę Łempickiej. Jak widać wyprawy na wystawy na ostatnią chwilę cieszą się nierosnącą popularnością, ja jednak poszłam po rozum do głowy i kolejną dozę szaleństwa pozostawiam innym. 




Na wstępie nadmienię, żeby nie było tak cukierkowo słodko. Do tego tekstu zabieram się od zeszłego roku, a może i dłużej, bo od pobytu w Lublinie. Na dokładkę proporcjonalnie tyle czasu wybieram się niczym sójka za morze na wystawę, którą mam rzut beretem. Zaznaczam, że podziwiam wszystkie osoby, które mają w sobie wyrobiony nawyk pisania, a przede wszystkim żyją z pisania. Ja od dłuższego czasu nie mogę wrócić do kolejnego obszernego testu, który chciałabym wydać. Uwielbiam za to rozmowy z Anną Ciarkowską o tej niemocy, bezradności i stanie zawieszenia. U podnóża jest myśl, która czasem mnie trzyma, a do której najbardziej lubię wracać. Nie piszesz dla blichtru i brokatu, co jednak przyświeca większości początkujących osób, które imają się pisania. Sama przeszłam tą fazę, kiedy już w liceum widziałam siebie jeżdżącą po całej Polsce na spotkania autorskie, tłumaczonej na wszelkie języki, odbierającej co najmniej Nobla. Jak przystało na nastolatkę i astro Rybę miałam rozmach w swych wizjach. Rzeczywistość zweryfikowała je dość szybko, ale takich Don Kichotów pisania możecie spotkać na swojej drodze. Trudno jest przekonać kogoś na początku drogi, że w pisaniu nie chodzi o sławę, ścianki i odcinanie kuponów. Na życie z samego pisania w kraju nad Wisłą mogą pozwolić sobie nieliczni dobrze znani mainstreamowi. Widząc ich rozbudzamy w sobie pragnienie dzielenia podobnej egzystencji. Nielicznym będzie to dane. Clue rozmowy z Anią Ciarkowską było to, że przetrwanie wzlotów i upadków procesu pisania potrzebuje solidnej podstawy. Jeśli oprzemy cały proces na sukcesie pierwsze niepowodzenie wgniecie nas w ziemie, napawać będzie frustracją i zaniechamy pisania. Jeśli fundamentem będzie pisanie dla samego pisania, dla czerpania przyjemności z pisania mimo potknięć, będziemy do niego wracać. Bardzo łatwo zboczyć z tej ścieżki. Zapomnieć się. Jednocześnie jest to mocno uwalniające. Jakby do tego się dojrzewa, to cała droga jaką się przechodzi, to się w człowieku układa, osadza. Mnie czasem pomaga świadomość, że znam co najmniej dwie czytelniczki moich tekstów, więc po części piszę też dla nich. Ale wróćmy do myśli przewodniej. 

Urodzona w stolicy, dzieciństwo spędzam w Konstancinie, jedynym uzdrowisku na Mazowszu, którego sława wyprzedza zanim się cokolwiek dopowie. Tak było od początku jego istnienia. Pierwsze kroki stawiam w Parku Zdrojowym naprzeciwko, którego mieszkamy. Po tamtym miejscu nie ma już śladu. W rodzinnych albumach można doszukać się uchwyconych kadrów z ławki przed domem, zabaw w cieniu drzewa czy spotkań z sąsiadami. Do tej pory pamiętam swoją rozpacz w związku z przeprowadzką do części miasta, która do tej pory dla mnie nie istniała. Mój mikro świat był zamknięty w obrębie Parku Zdrojowego. Otarciem łez było spotkanie koleżanki z przedszkola, której mama chodziła z moją mamą do przedszkola... i jakoś tak życie się toczyło dalej w całkiem odmiennej pofabrycznej scenerii. Jednak uczucie nieprzynależności do miejsca pozostało niczym cierń w sercu Kaja. Nadal pamiętam jak pisałam w podstawówce pracę o Konstancinie, teraz bym powiedziała małej ojczyźnie, o willach i ich właścicielach oraz toczącym się w nich życiu. Znając siebie gdzieś w odmętach kartonów spokojnie znalazłabym ową pracę. Pamiętam godziny spędzone w bibliotece w dziale z archiwami na poszukiwaniach. Będąc na studiach pedagogicznych chcąc realizować swoje zacięcie pisarsko-dziennikarskie zatrudniłam się za darmo w lokalnej gazecie internetowej, co na tamte czasy było nowatorskie. Nowatorskie internetowe wydanie, a nie pracowanie w cenie publikacji podpisanych własnym nazwiskiem. Widać teraz skalę mojego szaleństwa i głębokiej potrzeby pisania. Pisałam o życiu mieszkańców, ale najbardziej dumna jestem z artykułu o znikających willach. Ale nie tych o których opowiada Justyna Suchecka. Chociaż projekt wille+ na rewitalizację pereł architektury konstancińskiej i przeznaczenie jej na społeczne działania jak Ośrodki Interwencji Kryzysowej, gabinet psychiatrii i psychoterapii dla młodzieży, edukację kulturową, ośrodki dla uchodźców, inkubatory przedsiębiorczości, hostel dla osób LGBTQ+ to bym zrozumiała. Ale zejdźmy na ziemię. Tym większa moja radość na samą myśl o wyprawie do miejsca, które ktoś pokochał i przywrócił do życia tworząc niesamowitą przestrzeń dla kolekcji sztuki polskich artystów, który wyemigrowali i tworzyli w Paryżu. Ale przede wszystkim dla prac Tamary Łempickiej. Na zdjęciach powyżej możecie zobaczyć jak villa la Fleur wygląda obecnie, a jak ja ją pamiętam nie tylko z czasów swojej młodości. 




Za sprawą Janinki naszła mnie refleksja, że przez całą swoją edukację literaturę, a tym bardziej sztukę poznajemy przez pryzmat męskiej kreacji. I jakby to mi nie przeszkadzało. Jednak jak sobie to już uświadomimy to wtedy zaczyna nas uwierać, bo nie zdajemy sobie sprawy ile możemy tracić. W pierwszej sekundzie na pytanie o ulubioną artystkę w głowie szerzyła się pustka, a przecież znam kilka, nie wspominając o tych żyjących. Robiłam screeny odpowiedzi jakie udostępniała Janinka, żeby później poszperać i odnaleźć wymienione tam artystki. W mojej głowie narodziła się również myśl, że przez miesiąc postaram się podrzucać kobiecą sztukę. Może dźwignę temat i będzie lepiej niż z powrotem do pisania. 


Pierwsze sprostowanie. Jakoś niektórych zdjęć pozostawia wiele do życzenia, ponieważ robiłam je w ścisku sardynki w ostatni dzień wystawy i pośpiechu, a czasem nawet w locie, bo w pewnym momencie zaczęłam źle czuć się na małej powierzchni z taką ilością osób wokół mnie, a jednak chciałam coś zobaczyć, więc przyspieszałam. Do tego w najlepszej klasie powróciła do mnie moja unikatowa umiejętność nieogarnięcia aplikacji na Qkod przewodnika, więc zwiedzałam w stylu prowadzi ślepy głuchego. 

Teraz zdradzę Wam sekret. Będąc w Villi la Fleur na krzywy ryj załapałam się na ostatnią prostą oprowadzania z przewodnikiem do czego się jak szczera Kasia przyznałam. Chciałam kupić bilety z przewodnikiem, ale ich już nie było. Udało mi się podsłuchać kilka smaczków. Obraz z zakonnicą zamieszczam z premedytacją mimo jakości, ponieważ chcę Wam pokazać jeden z najcenniejszych obrazów dla samej Łempickiej. Postać Tamary fascynuje mnie ponieważ wcześniej mimo niesamowitej sławy nie była promowana w Polsce. Chciała podarować obraz krajowi, ale ówczesne władze PRL nie zgodziły się na promowanie bohemicznego skandalicznego życia artystki. Dlatego w zbiorach polskich znajdują się obecnie tylko dwa obrazy. Reszta jest w rękach spadkobierców i prywatnych kolekcjach. Smaczkiem może się okazać również informacja, że to w Rosji miała odbyć się wystawa, a tam byłby to rozmach na tysiąc fajerków. Agresja Rosji wobec Ukrainy spowodowała, że kolekcjonerzy wycofali się z przedsięwzięcia i tak zyskaliśmy my. To niepowtarzalne okazje, żeby prace Łempickiej znalazły się najpierw w Lublinie, a teraz w Krakowie w takiej ilości w jednym miejscu. 


To co mnie również fascynuje w twórczości Łempickiej oprócz jej umiejętności kreowania imagu jest kontekst jej życia. Dzięki pochodzeniu mogła pozwolić sobie na kształcenie w kierunku artystki.  A przede wszystkim miała odwagę żyć po swojemu. 

Odwiedzane wystawy przyciągają smaczkami z życia, więc jej aura skandalistki nadal unosi się w powietrzu niczym perfumy. Mnie jednak najbardziej cieszy przekrojowe ukazanie rozwoju jej warsztatu. Ukazanie kunsztu malarskiego widocznego w szkicach, jak zarówno w płótnach. Zasłynęła jako portrecistka znanych, a tu możemy podziwiać zarówno martwą naturę, jak i architekturę. Do tego bogactwo zachowanych rzeczy oraz fotografii okraszonych historiami. 






a tu lekcja fotografii - jak bardzo chcemy zrobić zdjęcie, ale pod różnymi kątami coś nam się odbija... albo światło jest tak ustawione, że co byśmy nie robili to jest jak jest... dla mnie ważniejsza jest inspiracja używanej przez nią palety barw. 


O znakomitości artystki świadczy styl, który rozpoznaje się nim się pomyśli o nazwisku i całej otoczce. A to Łempicka osiągnęła. Jej obrazy są rozpoznawalne jak żadne inne. Do tej pory mam wydanie papierowe sobotnich Wysokich Obcasów, którymi zaczytywałam się będąc nastolatką z obrazem Łempickiej na okładce. 




ten obraz jest dedykowany Janince jakby jest sobowtórem modelki 


Przewinieniem z mojej strony graniczącym z ciężkim grzechem byłoby nie wspomnienie o reszcie kolekcji znajdującej się we wnętrzach onieśmielającej Villi la Fleur, której właścicielem jest Pan Marek Roefler. Jego zamiłowaniu do sztuki zawdzięczamy możliwość przechadzania się po wnętrzach jednej z pereł architektonicznych Konstancina. Obszerna kolekcja przybliża zwiedzającym twórczość artystów skupiających się wokół Montparnasse. Wśród eksponatów znajdziemy obrazy, rzeźby, grafiki, ale również szkło i meble. Art Deco. 






Tu moja wdzięczność dla pana Pawła Mrozowicza przewodnika z pasją i miłością do Tamary, który przyjechał do Konstancina z Krakowa, żeby raczyć grupkę odwiedzających ciekawymi opowieściami o twórczości i życiu Łempickiej. 



Przysiadłam sobie w parku i podziwiałam piękno willi. 


Dla kontrastu w ramach powrotu do domu spacer alejami z tymi moimi willami, które nie mają tyle szczęścia. 






A na koniec jeszcze dwa kadry z Lublina. To miasto ma coś w sobie magnetycznego i przyciągającego. Teatr NN będę polecać każdemu i wszędzie. Moim zdaniem jedno z najlepszych miejsc w jakich byłam, a trochę przez swoje życie odwiedziłam instytucji. Gdybym jednak została historyczką to byłoby moje wymarzone miejsce pracy. Polecam każdemu kto zawita w te strony. Plus odwiedzenie pewnej kawiarki z huśtawką w środku przy ulicy Rybnej. 


w tekście pisałam o: 

https://villalafleur.com/zbiory/

Anna Ciarkowska m.in. pisarka, wykładowczyni, autorka Pestek. 
Justyna Suchecka- Jadczak dziennikarka, pisarka, współautorka artykułu Wiile+ z Piotrem Szostakiem
Janinka historyczka sztuki, najlepsza przewodniczka, jaką w życiu spotkanie, obecnie opowiada o życiu, sztuce oraz podróżach po USA 
https://janinkainamerica.com/
Paweł Mrozowicz https://www.facebook.com/profile.php?id=100064434712750

 

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger