SHUK pod górkę


Zepsuła się lodówka. 

Zapytacie, co w tym takiego niezwykłego? Pewnie nic - chciałoby się rzec. Sprawa komplikuje się, bo nowa przyjdzie dopiero w sobotę. Dzisiaj mamy wtorek. Jedzenie, które było w lodówce zepsuło się. Trzeba było je wyrzucić, a ja nie lubię marnować jedzenia. To chyba społeczne namaszczenie. 
Jak przez mgłę pamiętam czasy kolejek PRLu, bo byłam małym wypierdkiem. Pamiętam za to historie o owych kolejkach jak rodzice stali w dwóch, żeby coś w ogóle kupić na kartki. O graniczących z cudem zakupach mleka 
w proszku, bo innego nie mogłam pić - chyba z Peweksu. Pół swojego życia mieszkałam z babuszką mistrzem fotografem, która przeżyła wojnę, pamięć głodu w niej została i zawsze miała jakieś zapasy na wszelki wypadek. 
Teraz rozumiecie, że to nie jest zwykły brak lodówki. 

Nie masz lodówki, co przekłada się na to, że musisz zacząć organizować sobie:
a. jedzenie na mieście
b. jedzenie, które przeżyje bez lodówki 
zaczyna się kombinowanie. 

Mieszkam w bloku zaprojektowanym przez Hansenów na słynnym Rakowcu, zarządzanym przez Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową. Przyznam się, że czasem zaglądam wieczorem sąsiadom w okna sprawdzając w ilu mieszkaniach zachowano oryginalną postać mieszkania zaprojektowaną przez parę architektów. Istny relikt ten Rakowiec, który jest tak zaprojektowany, że mamy dla siebie małą infrastrukturę, która pozwala na zaspokojenie twoich podstawowych potrzeb w obrębie jednego osiedla, co w takich sytuacjach okazuje się wybawieniem. 

Zazwyczaj odwiedzam miejsca, gdzieś na mieście, ale teraz trzeba było wybrać coś, co jest bliżej i nie zburzy rytmu dnia. Padło na Shukę, która przyciąga wzrok swoim afiszem. 

O Mezze barze mieszczącym się na rogu Puławskiej i Różanej już kiedyś pisałam w kontekście tego, jak mało do szczęścia potrzeba. Właściciele po sukcesie Mezze zdecydowali się otworzenie nowego lokalu właśnie przy Grójeckiej. 


Lemoniada różana i kawa. 


Restauracja serwuje śniadania tylko w weekend. W ramach naszego śniadania należało zdecydować się na coś pożywnego, sycącego, co nam dostarczy energii na pół dnia, co okazało się wyzwaniem dla jednej strony lubiącej mięsne akcenty potraw. 

Zdecydował się na pide, którą można określić rodzajem tureckiej wariacji na temat pizzy o charakterystycznym kształcie łódki wypełnionej jajkiem poche, karmelizowaną cebulką, grzybami portobelo i wędzoną papryką z sosem holenderskim. Samo danie dla mnie przyniosło skojarzenia z Gruzją i chaczapuri, ale jak się okazało łączy je tylko łódkowy kształt. Smak produktów jest całkiem odmienny.   



Powyżej mój wybór klasycznego śniadania festiwalowego zwłaszcza, kiedy bywam w Katowicach. 
SHAKSHUKA poprosiłam o dodanie jajka do wersji z bakłażanem, duszonymi pomidorami, papryką i cebulą. Podawana z pitą oraz hummusem. 

Porcja mniejsza niż w aioli, ale równie smaczna. Moje jedyne ale to zbyt duża ilość oleju w której wszystko tonęło i musiałam lekko odsączać. Ale może to moja fanaberia. Innym może to nie przeszkadzać. 

Lokal świecił pustkami z wiadomych przyczyn. Było kilkoro gości. Wystrój i klimat bardzo przypomina mi ailioli oraz Berka chyba ze względu na kafelki. Jest przytulnie, obsługa miła. Jedzenie w porządku. Myślę, że to miejsce na ciekawe spotkanie dla wielbicieli wegańskiej i wegetariańskiej kuchni wschodu. Jeśli miałabym porównać z Mezze to mija się to z celem, ponieważ pierwsza z nich jest małą klimatyczną knajpką do której wpadasz na szybki lunch czy spotkanie. Tu już jest rozmach i ambicja na coś więcej. A ja czasem skłaniam się ku temu małemu, lokalnemu lokalowi. 




Ten ogródek z palmami tak bardzo przypomina mi o Katowicach i aioli... nie mogę wyzbyć się tych porównań.


Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger