صديق


Planujemy, wyznaczamy sobie cele, mamy jakieś oczekiwania względem życia, zwłaszcza pod koniec roku. Tylko czasem okazuje się, że ni jak to się ma do tego, co jest. Początkowo się wściekamy, jesteśmy sfrustrowani, mamy poczucie jakbyśmy walili głową w mur. Po czym opadamy z sił i jedyne na co mamy ochotę to siedzieć i wyć do księżyca, najlepiej jak w tle słychać szum morza, który koi zszarpane nerwy. W ostateczności wystarczy kocyk
i wtórujący york. Jak poczujesz obezwładniającą niemoc, poddajesz się. Stwierdzasz, że nie masz sił, nie masz totalnie wpływu na to, co się dzieje i szkoda twojej energii na coś czego nie zmienisz, więc odpuszczasz. I właśnie wtedy przychodzi rozwiązanie, co często wprowadza cię w jeszcze większe osłupienie. To takie proste? Wystarczy odpuścić? Dopuszczasz do siebie myśl, że jest właśnie tak, jak miało być.


Jakieś sześć lat temu znalazłam się w miejscu, które kompletnie nie było w moim planie. I nie mogłam tego zmienić przez dwa lata. Cztery lata temu poszło jak burza. Pewne rzeczy jesteśmy w stanie dostrzec dopiero z perspektywy. Teraz wiem, że potrzebowałam tego, żeby mogły zadziać się inne rzeczy. To tak jak z naszą wyprawą. Chciałam pójść w konkretne miejsce, wiało niemiłosiernie, ale człowiek idzie nawet jak mu tak zawiewa w ryjek z wszystkich możliwych stron. Nie chce odpuścić, bo sobie coś postanowił. A u celu okazuje się, że figa z makiem - ZAMKNIĘTE. Ktoś złośliwy mógłby zrobić mi karkołomną awanturę "a sprawdziłaś czy jest w ogóle otwarte w poniedziałki?" - na szczęście ten człowiek nie zrobi czegoś takiego. Tylko pośmieje się z mojego roztargnienia i przejdzie ze mną kolejne pół miasta, żeby pójść do innego miejsca. Na miejscu sceny iście dantejskie rozgrywające się głównie w mojej głowie, bo lokal mały, a chętnych wielu, ale los czasem mi sprzyja i akurat jak mieliśmy już rezygnować zwolnił się stolik... 


byliśmy mega głodni, więc zamówiliśmy przystawki - półmisek oliwek. A ja dostałam talerz w tak ekspresowym tempie, że aż zbaraniałam. Ja wiem rozmiar się nie liczy, ale sami zobaczcie i wybaczcie, ale jednak MA ZNACZENIE ROZMIAR... dobrze, że miałam pomoc, bo bym nie dała rady - ja słynąca z wilczego apetyty, ale czasem nic na siłę. Wyturlałam się z lokalu szczęśliwa.


Pokonał mnie TALERZ SYRYJSKI NA WYPASIE - jest na PEŁNYM WYPASIE uwierzcie mi.
hummus, mutabbala (pasta z opiekanych bakłażanów z melasą i granatem) , muhammara (pasta z opiekanej papryki z dodatkiem orzechów włoskich), falafele, oliwki arabskie, roladki z bakłażana, 
do tego sałatka i ichszejszy chlebek, czyli pitą. Najbardziej smakowała mi mutabbala, potem hummus. Ogólnie było pyszne i sycące. Nie byłam w stanie pomyśleć o deserze. 




Lokal mały, ale przytulny. Panujący ruch wskazuje, że miejsce jest często odwiedzane, a jakość jedzenia tylko potwierdza czemu tak jest. Po takiej uczcie spacer obowiązkowy. 

SYRYJKA PUŁAWSKA 20 


Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger